Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

mowała mnie zimno, zakłopotana, jakby zawstydzona, a że jej przytomność moja przykrość się zdawała czynić, ustępowałem.
Upłynęło dwa tygodnie po powrocie, gdy po mojej niebytności kilkodniowej u matki przyszedł stary Sliziak. Myślałem zrazu, że przysłanym był, odpowiedział mi zbiedzony wielce, że sam z siebie nawiedził mnie i dowiedzieć się przybył. Jak noc siedział chmurny i wzdychał.
Nigdy z nim o matce nie wdawałem się w rozmowy, tembardziej teraz, gdy wstyd mi było i boleść usta zamykała.
Z postawy i twarzy starego czytałem, że i on okrutnie był pognębiony i wzburzony.
— Czemu bo — rzekł w końcu — przestałeś przychodzić? Zdałbyś się może, gdyby na ciebie częściej patrzała pani nasza.
— Nie żądają mnie tam — rzekłem.
— Źle się dzieje — wybuchnął stary — krwawemi łzami płakać chce się.
Wstał ręce załamując.
Nie wierzę, ale powiadają, że czasu niebytności naszej korzystał... przeklęty Włoch, wdowę oplątał, a może i ślub z nią wziął.
— Dlaczegóżby się z tem kryć miała? — zapytałem.
— Boi się może Tęczyńskich, może brata, albo ja wiem! — począł Sliziak. — Mój Boże! Ktoby to był przewidział, że się to tak sromotnie dla niej skończy.
Łzy ocierał stary.
— Możnaby wnosić, że chyba w istocie się ożenił z nią — dodał Litwin — bo dom tak nam plądruje i ogałaca, tak się w nim samowolnie rządzi, jakby tu panem był. Wiem, ile w skarbcu zostawiliśmy wyjeżdżając, a co jest dzisiaj.
Poruszył ramionami.
Długo tak bolał i wyrzekał stary. Kochał on panią swą, najdziwniejsze jej zachcenia spełniał aż do okru-