Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedziałem o tem tak dobrze, żem i osoby wyznaczone i liczbę ludzi, i miejsce, gdzie się zaczaić miano, mógł wymienić. Tylu miał nieprzyjaciół Włoch przeciwko sobie, że się wszyscy cieszyli tem, iż się go pozbędą.
Natchnął mnie Pan Bóg tą myślą, abym dobrem za złe zapłacił. Szło o to jednak, by ludzi zbłąkanych nie wydać na pomstę, a człowiekowi życie ocalić. Długom ważył jak postąpić.
Dzień wyjazdu się zbliżał. Gotowano konie, wozy i służbę tak Kallimachową, jak królewską. Ponieważ Kaźmirz zawsze na te zjazdy burzliwe z licznemi poczty zbrojnemi jechał, a po drodze popasy, noclegi utrudnione były, rozdzielano orszak pański na kilka gromadek, które w odstępach dnia jednego po sobie ciągnęły. W drugim oddziale jechał Kallimach z Włochem sekretarzem królewskim i swoją drużyną. O milę od noclegu drugiego dnia las gęsty o zmroku przebywać musiano. Tu w hełmach zapuszczonych, z twarzami okrytemi osaczyć mieli kolebkę spiskowi i Kallimacha porwawszy, życie mu odebrać.
Wszystko było tak dobrze obrachowanem, iż chybić nie mogło, a zabójcy pewni byli, iż ścigać, ani się pochwycić nie dadzą.
Na dni parę przed odjazdem, rano, gdy Włoch jeszcze się w pościeli wylegiwał, wiersze składając głośno, bo miał obyczaj taki, że najwięcej leżąc komponował, wszedłem do niego niepowołany. Widywaliśmy się zdala, mówili z sobą mało i unikali wzajemnie. Zobaczywszy mnie, że niechętnym był, brew ściągnął, dając mi poznać, że nie w porę przychodzę.
— Przebaczcie mi, mistrzu — odezwałem się do niego po włosku. — Nie bywam natrętnym, wiem, że wam przeszkadzam, ale periculum in mora, mówić z wami muszę.
— W waszej sprawie pewnie? — przerwał mi niechętnie.