Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Wzbraniano mu wstępu do izb fraucymeru królowej, karciła matka, strofował ojciec, a skutek był ten tylko, iż w wybrykach swych stał się skrytszym i ostrożniejszym.
Ja, o ilem tylko zdołał, powstrzymywałem od nich i nieraz byłem na gniew narażony. Dawniej z młodszym szło to łatwiej, teraz, gdy dochodził lat dwudziestu, na kieł brać zaczynał i prosto sobie drwił ze mnie.
Parę razy w nocy, z dworzanami przebranego i wybierającego się na miasto, gwałtem musiałem i groźbą zawrócić. Wreszcie to dodać muszę, że gdym go prosił i do serca mu przemówił, często zmiękł. Ale krew była nieunoszona, młoda a temperament szalony.
Gdyby Długosz był do końca wychowanie prowadził, inaczejby go może do karności nałamał — z Kallimachem wszystko było dozwolone, byle publicznego zgorszenia i hałasu nie wywoływało.
Ledwieśmy z miasta na zamek powrócili, gdy Olbracht mnie do siebie zawołać kazał.
Chodził po komnacie śpiewając, włosy długie rękami rozrzucając, śmiejąc się do siebie, postawy różne przybierając, bo jeszcze wino pana Montelupiego w głowie było.
— Jaszku! — zawołał nagle — alboś ty mi wiernym sługą, lub na wieki wrogiem! Przyszła godzina, że się to okaże.
— Jam myślał — rzekłem — że miłość wasza dawno o tem wiesz, gdzie mnie liczyć masz.
Stanął, porywając mnie za ramiona.
— Jaszku, ja oszaleję! — krzyknął — ta dziewczyna...
Zmarszczyłem się.
— Jaka? gdzie? znowu?
— Jak gdybyś ty nie wiedział i nie domyślał się — ciągnął zapalczywie — a ta Włoszka u Montelupich, z płomienistemi włosami, a oczami jak dyamenty czarne!
Chwycił się za pukle swe rozrzucone i targać je począł.