Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

żyć mogę? Właśnie mi Bóg dał długo czekać na szczęście, ażeby się ono wydało jeszcze większem, bo głodnemu każdy pokarm smakuje.
Matka westchnęła i spojrzała na mnie z politowaniem. Coś zdawała się mieć na ustach, a nie śmiała się odezwać.
— Jutro jedziecie z królem — rzekła — lepiej żebyś teraz już dowiedział się, że na twoją poczciwą Luchnę rachować nie powinieneś.
A widząc mnie poruszonym wielce, poczęła siadając przy mnie.
— Przyjmij to spokojnie. Do niej żalu mieć nie powinieneś, czekała długo na ciebie, aż pono zwątpić musiała. Wyszło to biedactwo za mąż, nie po dobrej woli, ale przez poczciwe serce swoje. Miała bowiem siostrę, która za mężem była. Zmarło się jej a sierot drobnych zostało troje i mąż, który nie mógł wychowaniu ich podołać. Zabierało się na to, że im musiał dać macochę. Ulękła się Luchna, płakała, a w końcu dla tych dzieci poświęcić musiała. Trzeba jej i to porachować, że wdowiec człowiek gwałtowny, grubijanin jak siostrze zatruł życie, tak ją też pewnie szczęśliwą nie uczyni.
Słuchałem tego opowiadania matki zdrętwiawszy niemal, ale mi się potem łez puściło z oczów trochę i tchnąłem lżej.
Nie godziło mi się słowa przeciwko kobiecie tej rzec, tylko litować nad nią.
Znajdziesz sobie inną — dodała matka — rana się zagoi.
— O tem nie myślę — odezwałem się — przeznaczenie to moje, sieroctwo, poddać mu się muszę. Wola Boża. Lat tyle nosiłem ją w sercu mojem, że i teraz ona w niem pozostanie na zawsze. Znajdę sierotkę taką, jakąm sam był, chłopaka biednego i za syna go przyjmę. Innej rodziny mi się już nie spodziewać.
Tak rozchwiały się moje ostatnie szczęścia marze-