Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Młodzież dokoła stojąca zamilkła, spoglądając po sobie. Olbracht się trochę zadumał.
— Jest tam już wodzów dosyć — odparł.
— Ale gdyby królewicz był, tenby wszystkim rozkazywał — odezwałem się. — Nawetby z nim męztwo zaraz wstąpiło w szeregi.
Wszystkich przytomnych tak zdumiała mowa moja, iż nikt się słowa nie odezwał.
— Cóż to, myślisz ty, że ja rycerskiego serca i ochoty nie mam? — odparł po chwili królewicz posępnie. — Juścibym poszedł i wolałbym może w polu niż tu siedzieć, i jednych ciągle bajek słuchać, ale ty przecie wiesz, że my swojej woli nie mamy, choć podorastaliśmy. Co ojciec każe to spełniamy, a samym nam chcieć nic nie wolno.
I po namyśle dołożył ciszej.
— Patrzajże, iż król dotąd jeszcze Władysławowi czeskiemu radby rozkazywać, co dopiero nam! Gniewa się na niego, że go jak wyrostek nie słucha.
— Prawdą to jest — rzekłem, — spoglądając dokoła, bo płocha gawiedź, tą rozmową rozpędzona, rozchodziła się po kątach i zostawiła nas tak, jak samych — ależ mnie się zdaje, że gdyby syn ojca poprosił na wojnę, pewnieby nie odmówił, a może i ucieszył.
Wtem głupia piosenka, półgłosem nucona, zabrzmiała z kąta, Olbracht ją posłyszał, podchwycił i jakby zapomniał, o czem mówiliśmy, krzycząc,
— To ta czarnobrewa Klinga śpiewa ją... a jak śpiewa... dziewka, jak róża rozkwitła... który z was u niej w łaskach.
Wrzawa powróciła, a mnie aż się smutno i wstydno zrobiło. Spuściłem oczy.
Gawiedź znowu nas otaczać poczęła, nie mówiłem nic, alem nie odchodził.
Olbracht, jakby zupełnie zapomniał o czem mówiliśmy, żartował i żarty wywoływał. Bawiło go to, ale na czole mars mu pozostał.