Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

do kolebki siadł, która zawsze na wszelki wypadek szła za nami, ale się na to oburzył i zburczał go.
— Cóż ty mnie za tak zgrzybiałego starca masz? — odparł. Przypomnij lata ojca mojego? Ja też naturę jego odziedziczyłem, pieścić się nie chcę. Lekarzem jesteś, więc wiedzieć to musisz, iż gdy człowiek pod piecem siędzie a zgnuśnieje, sił pozbywa.
— Miłościwy panie — rzekł pokornie pan Jakób — prawdą to jest, ale kto się niezdrowym czuje, powinien być ostrożnym.
Jechaliśmy tak do Grodna z orszakiem wielkim, bo Litwinów siła przeprowadzało: Gastold, Tabor, Zabrzeziński, Gliński i wielu innych. W drodze ciągle o Moskwie i o wojnie, a o gotowaniu się do niej rozprawiano.
Postrzegłem to ja, com go dawno znał, że pospolicie milczący, albo krótko odprawiający każdą rzecz, mówił teraz więcej niż zwykle, i tak jakoś jakby nie po dobrej woli, ale z utrapienia i gorączki.
Ostatniego dnia, gdym, jak zawsze, jechał tuż za królem, wioząc to, czego mógł potrzebować, że się mnie, jako niemego sługi wcale nie strzeżono, a Kaźmirz otwarcie mawiał wszystko, wiedząc, że we mnie wpadnie to jak kamień w studnię, pochwyciłem mowę jego do Gastolda, który przy boku pana był.
— Zgorzkło mi życie, wierzaj — rzekł do niego. — Nie wiodło mi się w niem, a to com zdobył, mogę powiedzieć, że krwią, potem i żółcią okupiłem... Patrzajże z tą Wołoszą, z Krzyżaki, z Tatary, teraz z Moskwą drzeć się muszę ciągle, chwili spoczynku nie mam. Chcę dla wszystkich dobra, czynię je a nieprzyjaciół sobie jednam. W Litwie krzyczą, żem się Polakom zaprzedał.
— Miłościwy panie — chciał przerwać Gastold, ale mu król mówić nie dał.
— Ale tak jest, a w Polsce mnie Litwinem zwą i łają. Pan Bóg dał rodzinę, patrzajże... Kaźmirza mi w kwiecie wieku wziął, a z Władysława nietylko pociechy