Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

do Leny Włoszki, królewskiej kochanki, na gody? Tam teraz musi płynąć wino złotym potokiem, a i kobiecina, choć przywiędła, niczego.
Król mnie w bok uderzył i zatrzymał się, słuchając.
— Teraz on ci ją chyba rzuci — rzekł drugi — ślepymby był i głuchym, gdyby nie wiedział, że go dziesięć razy na dzień zdradza.
Ledwie słów tych dopowiedział, gdy Olbracht krzyknął, za swój mieczyk chwytając.
— Łżesz!!
Myśmy go zasłonili, ale ten, co się odezwał, nastawił się.
— Chodź tu, abym cię nauczył, że mi w oczy bezkarnie pluć nie można.
Wszyscy z nim będący poruszyli się tłumnie ku nam. Staraliśmy się króla osłonić i uprowadzić, ale nas odepchnął.
— Łżesz! — powtórzył i, mieczyka dobywszy, zamierzył się, co ja zobaczywszy, za rękę go chwyciłem.
Obstąpywano nas dokoła, szczęściem byliśmy nieopodal od złotego dzwona, i zaraz mi na myśl przyszło króla tu schronić, bo klucz od bramy zawsze miałem przy sobie. Ale nie było sposobu go wziąć; upierał się ukarać zuchwalca, który wcale nie wiedział, z kim miał do czynienia, bo króla po ciemku poznać było niesposób, a domyśleć się go tu, mniej jeszcze. Mieszczuki młode trochę we łbach miały. Król, nie chowając mieczyka do pochew, ciągle nim wywijał.
Towarzysze tego, który o Włoszce tak źle wówił, poczęli go hamować, widząc, że się na bójkę zanosi.
Nie wiem jak mnie się powiodło, Bobrka stawiąc na przedzie, króla siłą porwać do wrót, które otworzywszy, pchnąłem go w ciemne sieni, i zaraz je za sobą zamknąłem, nawet o Bobrku zabywszy. W sieniach, choć oczy wykól, nic nie widać było; alem