Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

Począłem go prosić, całując po rękach, aby od zamiaru odstąpił, lecz posądzał mnie pewnie o kłamstwo, a wyobrażał sobie, że tam kochankę jakąś moją odkryje.
Więc nie słuchając wprost na wschody, a z nich do antykamery, aż do izb, które matka zajmowała. Ale te zobaczywszy całe kirem obite, stanął i skrzywił się.
Smutnych myśli i widoków nie lubił.
Tymczasem matka chód posłyszawszy, a od dziewczęcia wiedząc, żem ja był, wychodziła z drugich drzwi, cała czarna, zakwefiowana, a tak poważna i surowego oblicza, iż król na widok jej stanął, nie pewien co pocznie.
Matka, która zrana przez okno swego domu na hołd w rynku patrzyła i świeżo królowi się przyglądała dobrze, poznała go zaraz zdumiona.
Dałem jej znak błagający, aby tego nie okazywała po sobie. Zrozumiała to łacno i zwróciła się ku mnie.
— Chociem wam rada o każdej godzinie — rzekła — a i gościom, jakich mi przyprowadzasz, ale zaprawdę w taki dzień, na pijany tłum, po nocy, toby chyba młodszym niż waść przebaczonem być mogło.
Król się śmiał, słuchając.
— Nie winien Jaszko — odparł — ze służby mu to wypadło.
— I musieliście się aż przebojem do kamienicy schronić.
To powiedziawszy, skłoniła się nieco i, za sobą prowadząc do drugiej komnaty, także obitej kirem, odezwała się.
— Kiedy już raz tu jesteście, dziś taki uroczysty dzień, że w każdym domu za królewskie zdrowie przepijać potrzeba.
I wskazała stolik, na którym była flasza z parą kubków srebrnych.
Olbrachtowi się już oczy do nich śmiały — ja od-