Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

służył i przepowiadano mu wielkie a przeważne stanowisko.
Z jednem tylko pokoju mi nie dawała, to, abym się żenił koniecznie, choć tłómaczyłem jej, że na ochocie mi zbywało i szczęścia się już w małżeństwie nie spodziewałem.
Nic mi nie mówiąc, matka pod ten czas fraucymer swój zaczęła powiększać i zmieniać. Uważałem to, że dziewczęta brała szlacheckie, co najurodziwsze... a gdym przychodził, to jedną, to drugą przywoływała i trzymała rozpytując, wciągając w rozmowę a spoglądając na mnie, czy też która nie przypadnie do serca.
Jednego dnia patrzę, wchodzi dziewczę młodziuchne, o małom nie krzyknął — istny obraz tej Luchny, takiej jakąm ją po raz pierwszy owego wieczora u Kridlara widział. Podobieństwo było tak uderzające, żem osłupiał i pewnie się to na mojej twarzy objawić musiało.
Matka jakby nie postrzegała nic, dosyć obojętnie objaśniła mi, że to była rodzona Luchny siostrzenica. Przeszło mi wprawdzie przez myśl, że nie bez zamiaru ją tu może sprowadzono, lecz, Panie Boże odpuść, ja już szpak, a to ledwie podlotek.
— Ślicznaby była para! — rzekłem sobie — przypiął kwiatek do kożucha.
Głowy sobie nią nie zawracając wcale, zeznam jednak, że mi na nią patrzeć i słuchać jej szczebiotania bardzo miłem było. Przypominała mi dziwnie nietylko głosem, ruchami, ale mową i całem obejściem się ciotkę swą i macochę... Dziewczę śmiałe było bardzo, a i matka się do niego przywiązała prędko i w domu, można powiedzieć, ona teraz ruch cały i życie nadawała. Ciągnęło mnie pod złoty dzwon, zasiedziałem się czasem dłużej, to prawda, lecz żebym myśli jakie miał, nie przyznam się, bom je za śmieszne i grzeszne uważał, a temu kwiatkowi życzył lepszego szczęścia niż to, jakie ja dać mogłem.