Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem Zygmunt wtrącił zwolna.
— Pamiętaj, że tych stotysiąców karmić będzie potrzeba i że żołnierz głodny, niesforny. Jabym wolał dobornego człeka mieć dwadzieścia, niż ciurów dziesięć razy tyle! Nie na liczbie polega wojny powodzenie, ale na rozumnem i w porę najściu, na znajomości kraju i ludzi, na wcześnie sobie porobionych pomocnikach.
Olbracht głową potrząsał.
— Mądre to są słowa — rzekł — ale z Wołoszą jak z Tatarami, gromadą trzeba iść i walczyć. Objemy im kraj... tem lepiej, głodni się poddadzą. Karmić nas będą musieli.
Fryderyk coś wtrącił, Kallimach milczał. Tak aż do obiadu napróżno sobie wzajem myśli poddawano, roztrząsano, lecz na nie zgody nie było.
Kallimach zawsze zdawał się naprzód ład w domu zalecać, Fryderyk go popierał, Zygmunt stanowczo nie mówił nic, a czeski Władysław z kolei każdego mówcę pochwalając gorąco, widocznie własnego zdania nie miał.
Zapewniał tylko Olbrachta, iż gotów jest zawsze przyjść mu w pomoc, gdy raz wojna postanowioną będzie.
We Władysławie wszyscy mieli pilnego słuchacza. Z uśmieszkiem na ustach obracał się ku mówiącym, ciągle dając znaki, iż zdania ich zupełnie podzielał. Wedle zwyczaju swego pocichu szeptał.
— Dobrze, bardzo dobrze!!
Widocznie Olbracht mu swą wymową, Zygmunt powagą, Fryderyk żywością i dowcipem, Kallimach sławą wielką imponował. Czuł się jakoś małym między niemi — ale był rad, że go przypuszczono; a wreszcie przywiązanie jego do braci szczere i serdeczne, czyniło gotowym do podania im ręki.
Czuł się tembardziej w obowiązku dowiedzenia im, iż nie chciał zrywać z niemi, że testament ojca, gniew jego, wydziedziczenie, mocno mu na sercu leżało.