Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież król Kingę napatrzył? — zamróczał Sliziak. — Nie wiem, ale to wiem, że na nią poluje... że tu od niego posły w podwikach i różne szpiegi z podarkami nadchodzą, i że mu w oko wpadła!
Strasznie mnie to oburzyło; mogę powiedzieć, że cała miłość i poszanowanie, jakie dla króla miałem, od razu z serca mi wypadły... taki gniew mnie uniósł.
— Mało ich ma po całem mieście — krzyknąłem — żeby po szlacheckie uczciwe dziewczęta śmiał sięgać i starał się je bałamucić. Przecież Kinga umiała posły odprawić jak należało, w oczy im napluwszy.
— Tak jest — rzekł Sliziak — ale to nie pomaga. Królowi zdaje się, że jako król może, czego pragnie. Uparty jest. Widzę, że zabiegi nie ustają. Dlatego powiadam ci, abyś przy zręczności królowi twemu dał to czuć, iż tu, oprócz wzgardy, nic nie pozyszcze.
Tak mi się to dziwnem wydawało co słyszałem od starego, żem niebardzo mu wierzyć chciał. Dobadywałem o szczegóły i przekonałem, niestetyż, iż w istocie było, jak mówił.
Źli ludzie go na to naprowadzili. Niemało było takich, co mi zazdrościli wszystkiego; ci rozpowiadając o mnie, wystawili królowi Kingę, jako moją kochankę czy narzeczoną, i tak mu ją opisali jako cudo piękności, iż ją widzieć zapragnął; pokazali naostatek, a że zapalał się łatwo, poszła za tem reszta.
Miał dotąd Włoszkę, której nie opuszczał, albo raczej ona go się jak kleszcz trzymała; miał mieszczankę ledwie piętnastoletnią, we fraucymerze królowej przyjaciółek nie brakło, lecz jemu codzień było potrzeba co nowego. O Włoszcze mówił, że była mu chlebem powszednim, a oprócz chleba potrzebował i kołacza i łakoci.
Tak sobie, wzorem mistrza, ze wszystkiego trefnie żartował.
Powróciłem na zamek z mocnem postanowieniem przy pierwszej zręczności królowi wymówić, że mi domowi, w którym schronienie mu dałem, srom chce