Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

siły moje. Wolałem podpisać co żywnie chcieli, byle raz się od nich oswobodzić.
— Otrzymali też wszystko, a może więcej niż się spodziewali — rzekł smutnie Drzewiecki.
— Cóż to znaczy? — wybuchnął Olbracht. — Mam mocne postanowienie obalić cały ten gmach przez wieki łatany i zbutwiały. Wszystko więc jedno, czy jakąś podporą pod nim więcej czy mniej, gdy to runąć musi.
Zamilkliśmy. Król jawnie sam z siebie nierad był, ale śmiał się i żartował, to jednego, to drugiego z mówców prostaczków naśladując.
Kallimacha naturalnie w Piotrkowie nie było, czekał na nas w Krakowie.
Z praw potwierdzonych król sobie nic nie czynił, ale nad tem, jak się miał tłómaczyć mistrzowi, rozmyślał i niepokoił się.
W początku panowania, w którem się na takie zmiany zanosiło, swobody powiększyć — znaczyło wiele.
Powrót też nasz do Krakowa niewesoły był. Stanąć przed strasznym sędzią obawiał się uczeń zawstydzony. Drzewiecki też wiedział, że i na niego spadną gromy.
Ażeby siłę ich zmniejszyć, król mnie przodem wyprawił do Kallimacha z ustnem poleceniem, abym opowiedział co się stało, a starał go wytłómaczyć, że inaczej być nie mogło, bo król przed wojną, ziemian potrzebując, zrażać ich nie chciał.
Stanąwszy w Krakowie, poszedłem zaraz do starosty gostyńskiego, którego we włoskiem jego kółku znalazłem zajętym czytaniem listów o nowem tłómaczeniu Platona, które przyjaciel jego Ficinus właśnie kończył.
Radzi mi byli czy nie, jako posłańca pańskiego przyjąć musieli. Zdałem sprawę z sejmu nieszczęśliwego.
Ruszył ramionami Kallimach i rzekł: