Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

ludziom słabło, a przepowiadali, że na zgubę ich król prowadzi.
Ja z mojemi wozami i końmi zażywszy niemałego kłopotu po drodze, zbliżałem się już nałamawszy kół i gardła napsuwszy do Lwowa, gdy i mnie nieszczęście też spotkało.
Prowadziłem z sobą luźne konie królewskie, pomiędzy któremi był Lebiedź, biały wierzchowiec pański ulubiony, którego mi jako oka w głowie pilnować kazano. Olbracht go lubił bardzo, bo choć nogi miał doskonałe, nosił lekko, co u koni rzadko razem chodzi. Prowadziłem Lebiedzia pod deką szytą, jako faworyta, osobnego mu parobka do dozoru dodawszy, a na każdym popasie i noclegu samem stał gdy mu wodę i obrok dawano.
Dzięki Bogu ani schudł, ani mi fantazyi nie stracił i cieszyłem się, że go królowi oddam bez znaku odbytej podróży.
Na ostatnim noclegu przybiega do mnie podkoniuszy Rataj i opowiada jako słyszał, że na gościńcu potok po deszczach most zerwał i przeprawy nie ma, a ludzie w bród muszą; że niektórym wozy potonęły, innym woda w nich wszystko popsowała, a i ludzi kilku utonąć miało.
Nie było na to ratunku, bo stawić mostu ani było myśleć, a czekać aż wody gwałtowne przepłyną nie mieliśmy czasu, ale w bród przebywać rzeczułkę nie było żadną osobliwością i myśmy do tego nawykli, nie posyłałem więc nawet przodem, czekając ranka.
Gdyśmy nad brzeg przybyli, zastaliśmy już tu niemałą kupę, która co począć nie wiedziała. Przeprawiali się jak kto mógł, a inni brodu szukając rozjeżdżali się.
Mnie się miejsce nie wydało niebezpiecznem. Kazałem Ratajowi na konia siąść i pójść wpław na próbę. Spłynął mu koń trochę, ale bez szwanku dostał się na drugą stronę. Nie wahałem się więc, obraw-