Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

nie około mnie rajem było i kalectwo błogosławić kazało.
Matka sama nie mogąc dla wieku i rąk zbolałych nic czynić, Kingą się posługiwała, która z dobrocią, jakby przywiązanego dziecięcia, czuwała nademną.
Więc i jadło i napój i posłanie na lepsze się teraz zmieniły, a jam opływał we wszystko.
Smutna ta izba ciemna na zamku tak mi się teraz rozjaśniła, iż piękniejszej nad nią nie zdało mi się abym widział w życiu kiedy.
Wstyd wyznać, iż tem światłem, co mi ją tak rozpromieniło, była śliczna Kinga, która się tu przez pół dnia krzątała, biegała, szczebiotała, napełniając ją życiem jakiemś, które przynosiła z sobą.
Przywiązałem się do niej jak do dziecka, bo mi w głowie nie postało rozmiłować się inaczej na starość. Takem sobie przynajmniej moją dla niej słabość tłumaczył.
Matka moja patrzała na to ciesząc się, iż mi z sobą przyniosła pociechę i rozrywkę.
Noga też moja, dzięki poczciwemu doktorowi, staraniom jakie około mnie miano i temu może uspokojeniu a rozweseleniu na duchu, dziwnie się zrastać i goić poczęła. Nie było już wątpliwości, że przy łasce Bożej chodzić będę mógł bez kija, mało co albo nic nie nakuliwając.
Kalectwa i niedołęztwa obawiałem się równo ze śmiercią, bo skazanym być na to, aby o swej sile i bez pomocy ludzi nie módz się poruszać, i nic poczynać, jest najstraszniejszą dolą dla człowieka.
Gdy mi tak czas płynął dosyć żywo z łaski matki, po niejakim czasie poczęły różne wiadomości od wojsk naszych przychodzić, ale z nich się wiele nauczyć nie było można.
Przybywali włóczęgi co się od swoich oddziałów dla choroby lub ze swawoli odbili, ciury poodpędzane — wszystkie można powiedzieć śmiecie obozowe. Ci