Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

Niestety trwało to bardzo krótko i przyszło jakby dlatego tylko, aby po tym dniu jasnym żałoba nasza czarniejszą się wydawała.
Mówiłem już o Sropskim, tym proroku, z którego się wszyscy naśmiewali.
Sropski ten, pomimo iż się najgorszego spodziewał, gdy wojsko się ruszyło poszedł z niem razem. Pamiętam, że mu naówczas mówiono naigrawając się:
— Jeżeliś prorokiem, Sropski, a Pan Bóg z tobą w takiej komitywie, że ci naprzód objawia swe wyroki, wiesz tedy, że na zgubę idziemy... no, to wracaj do domu!
— A godziż się to? — odparł naówczas. — Nie! Gdzie wszyscy idą, tam musi kto ze swemi trzyma choćby w przepaść, bo się od braci odstawać niegodzi, ale, zakon nasz, ginąć z niemi. Wiemci, że nas tam zguba czeka. Kto głowę wyniesie całą, Bogu tylko wiadomo; ja tam może moją położę, ale ponieść ją muszę.
Poszedł tedy Sropski z innemi, wziąwszy z sobą tylko pasek św. Franciszka i poświęcony różaniec.
Zrana była może na półzegarzu godzina dziesiąta, na dwie przed południem, leżę sam jeden w mojej izbie świeżo smółką wykadzonej, słońce zimowe świeci wesoło, wróble jakby na wiosnę ćwierkają, w duszy mi było błogo jakoś niewypowiedzianie. Wtem słyszę kroki, szłapanie jakieś raczej powolne i jęki przytłumione. Poznałem po chodzie, że nikt z domowych nie mógł być.
W sieni przystanął ktoś i po drzwiach jak ślepy, słyszę, że skobla szuka ręką wodząc. Podniosłem się nieco na łokciu. Otwierają się drzwi zwolna i postać się ukazuje — niewiedzieć czy żebrak, włóczęga — drab, czy widmo.
W różnych krajach i przygodach com się ludzi napatrzył, zdało mi się że już mnie żaden nie zdziwi i nowym nie będzie. Począwszy od trędowatych, chromych i paralityków pod kościołami we Włoszech,