Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

sze, aby je potem bezbronne, spłoszone mordować, wieszać za włosy i zarzynać..
I oczy sobie zakrył Trzeciak, wten Sropski począł głosem grobowym:
— Język na to słów niema, aby opowiedzieć klęskę tę naszą, którą wieki pamiętać będą... Ztamtąd idę, ja nie żyw ale upior, bom sto razy poledz tam był powinien.
— Trzeciaku, miły bracie, — przerwałem — mówcież, mówcie tak, abyśmy wiedzieli, co opłakiwać mamy. Gdzie król? został-li żyw? Co się z Zygmuntem stało? kto napadł... przecież z Wołochem pokój był zawarty...
Gdym to mówił, Sropski, któremu sił zabrakło, zatoczył i pod ścianę się obalił — runął na ziemię jak kłoda. Kostur mu wypadł z rąk, jęknął, głowę pochylił, i dysząc pozostał na ziemi.
Trzeciak trochę ochłonął.
— Dziś — rzekł — nie jeden, ale już z dziesięciu odrapanych i pokaleczonych przybiegło... Co było najlichszego, to ocalało bieżąc, co najlepszego było, zginęło.
Za sto lat tego Polska nie odboli.
Mówią wszyscy, że sam Stepanek królowi odradzał, aby na bukowińskie lasy nie wracał.
Król był i jest chory, na wozie go wieziono, Zygmunt dowodził. Ale pokój zawarłszy, nasi znużeni obleganiem, radzi, że do domu powracają, rozprzęgli się i luźnie ciągnęli, tak, że połowa nawet broń na wozach miała.
Nikt się nie obawiał niczego, gdy w tę przeklętą Bukowinę wkroczyli.
Tam ono chłopstwo, któremu żołnierz nasz dojadł najazdem, łatwej zemsty szukając zasadziło się. Drzewa popodrąbywali, zasieki ogromne zapierały drogę. Ze wszystkich stron opadła Wołosz naszych, ze wściekłością okrutną... Król zaraz na koń wsiadł, Zygmunt zebrał ludzi, wszczęła się walka straszna — ale