Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało mi się, żem i drabinę przystawioną zobaczył, i ludzi co się po niej spinali. W domu było cicho.
W pierwszej chwili pomyślałem o złodziejach, lecz tuż stłumiony wykrzyk dał się słyszeć i nagle urwał, jakby usta co go wydały gwałtownie zamknięto.
Sam nie wiem jak naówczas wypadłem z kamienicy w ulicę, rzuciłem się z szablą podniesioną na gromadkę tę, która się nie spodziewała napaści, i znalazłem twarz w twarz naprzeciw człowieka, który omdlałą Kingę z zawiązanemi chustą ustami trzymał na ręku. Podniosłem do góry szablę i ciąłem go przez głowę.
Krzyk się dał słyszeć... napastnik rzucił porwane dziewczę, które ja padające podchwyciłem. Stało się zamięszanie wielkie... i wszyscy pierzchnęli.
Miałem czas jednak i po głosie i po postawie i ze stroju poznać Olbrachta.
Krew jego obryzgała dziewczę i mnie, był więc rannym.
Lecz przedewszystkiem Kingę musiałem ratować i na ramiona ją wziąwszy wniosłem do dworu, gdzie już przestraszone dziewki, matka, służba, wszystko było na nogach.
Zapalono światło, ocuciliśmy przelęknioną, która chwytała mnie jeszcze, jakby się lękała aby ją znowu nie porwał napastnik. Miałem zaledwie czas szepnąć jej, aby imienia jego nie głosiła.
Nikt się go nie domyślał, nawet matka moja.
Co do mnie, jakkolwiek czułem się niewinnym, a ciąwszy Olbrachta nie wiedziałem kogom uderzył, zawsze w oczach jego i ludzi popełniłem kryminał, który bezkarnie ujść mi nie mógł.
Sądu na mnie głośnego nie mogli zwołać, lecz wrzucić do więzienia jako sługę król miał prawo, i żywa dusza by się za mnie nie ujęła.