Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

upadł, odkrył wszystko, onaby może u Olbrachta wymogła, aby się nie mścił nademną.
Lecz do królowej matki ani było myśleć się udawać. Jeżeli kto to ona rzucenia się na syna, potomka wielkich cesarzów i królów, darować nie mogła. Najlepsza z matek, zacna i rozumna niewiasta była tak dumna krwią swą, iż ją za nadludzką niemal uważała.
Przy najlepszem sercu, byłaby mi to doradziła tylko, co ja sam czułem nieuchronnem — ucieczkę.
Uciekać zaś najłatwiej i najbezpieczniej mi było na Litwę.
Matka wreszcie sama się o tem dała przekonać i zamiast wstrzymywać mnie, niespokojna, żądała, ażebym jak można najrychlej wydobył się z miasta.
Stanęło na tem, że wprost do Wilna, do Aleksandra uchodzić muszę. Lecz i Kingi tak zostawić nie mogłem, ani matki odjechać. Dniało już jasno, gdy umówiwszy się o drogę i o to aby matka moja z Kingą zaraz nazajutrz we dnie z orszakiem jak najliczniejszym udała się za mną, wyjechałem twarz przysłoniwszy kapturem za Floryańską bramę.
Gdym się potem obejrzał na to śliczne miasto moje, oblane ciepłem światłem poranka jakby usypiające jeszcze wśród rozkwitłych ogrodów i zielonych drzew, łzy mi się polały z oczów. Zdawało mi się, że go już nigdy nie zobaczę i tych rozlicznych głosów jego nie usłyszę.
A właśnie jakby na pożegnanie odzywały się niewymowną słodyczą poranne dzwonki i wesołe głosy budzących się do pracy ludzi.
Ucieczka moja pośpieszna, która mogła się wydawać tchórzostwem, okazała jednak potrzebną. Dowiedziałem się później, iż tegoż dnia trzy razy przychodzono z zamku po mnie, powołując do króla. Ci co z Olbrachtem byli instygowali na to koniecznie, aby mnie przybywającego, niedopuściwszy do ganku wzięto i do wieży rzucono. I byłoby się to dokonało,