Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

chcesz, pójdź do księcia wieczorem, gdy sam jest, a pokłoń mu się. Skryptora miejsce przy mnie dla was gotowe, jeżeli chcecie.
Pocałowałem go w rękę znowu.
— Przyjmuję z wdzięcznością — rzekłem — bo tym sposobem się zaliczyć będę mógł do dworu, a na przypadek opiekę znajdę.
— Nie sądzę, żebyś jej potrzebował — odparł Łaski. — Olbracht mściwym nie jest, zapomina łatwo, a gdy się rana zagoi, gniew przejdzie.
Tegoż wieczora, znalazłszy pomocnych dworzan, w tej godzinie, gdy książę sam był i zabawiał się zwykle tem, że mu śpiewano, opowiadano coś lub wpuszczano błazna Szyrkę, aby go rozrywał, i ja się dostałem do komnaty osobnej, do której tylko poufałych dopuszczano.
Książę chodził milczący, jak zawsze, orzechy gryząc, a w kącie cytarzysta mu grał i piosnkę nucił. Kiedy niekiedy stawał przy nim, patrzał jak mu palce po strunach chodziły, uśmiechał się, sam nucił po cichu i przechadzał się znowu. Patrzał na wsze strony, ale tak jakoś dziwnie, jakby nic nie widział.
Gdy mnie spostrzegł, potrzebował jakiś czas namysłu, nim mu snadź imię moje na pamięć przyszło, potem nagle się rozśmiał, przystąpił żywo i, nic nie mówiąc, głośnem już śmiechem mnie witał.
Wiedziałem, że nie rad rozmawiał, choć chętnie słuchał. Więc zacząłem rozpowiadać, że mi się znudziło w Krakowie, a jako urodzony na Litwie, przybyłem tu spocząć... a że ks. Łaski skryptora potrzebował, radbym uzyskać pozwolenie pańskie, aby mu służyć.
Książę na to, obie ręce w górę podniósłszy zamruczał coś niewyraźnego i nagle rzekł głośno:
— A jakże!... dobrze! dobrze!
Rozmowy tej już mu jednak było za wiele, zwrócił się do cytarzysty, kiwnął mi głową i poszedł.