Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wracasz na Litwę — rzekł mi — zanieś pokłon Aleksandrowi, i powiedz mu niech o tem pamięta, aby na szerokie prawda i silne ramiona zbytniego nie brał ciężaru. Tutejsi panowie Władysława ciągną, drudzy o Zygmuncie mówią, nie godzi się braciom z sobą wojować nawet o koronę.
— O ilem ja tu zbadać mógł — odpowiedziałem — niemało też głos da za Aleksandrem, bo mu ta korona i należy z prawa i z nim Litwa idzie, a tak się ona może znowu odczepić.
Kardynał się skrzywił nieco.
— Ja się w te sprawy czynnie mięszać nie będę — odparł — życzę braciom dobrze, niech się między sobą porozumieją.
I z tem mnie odprawił, gdyż boleści go jakieś nagle chwyciły i na czeladź wołać zaczął, aby mu leki jakieś do okładania ciała przyniesiono.
Szerzyła się już naówczas po mieście wiadomość, jakoby choroba kardynała była straszną, nieznaną, a do uleczenia trudną, z obcych krajów przyniesioną, której najlepsi doktorowie cale nie rozumieli.
Z takiemi wiadomościami pośpieszyłem w początku sierpnia z powrotem do Wilna, mało po drodze wczasu zażywając, bo do zjazdu w Piotrkowie i przygotowania się do wyboru niewiele nam zostawało.
Czekała mnie tu najboleśniejsza w życiu mojem strata. Nie zastałem już matki przy życiu. Dowiedziawszy się o tem na samym wstępie, ledwiem miał siłę ks. Łaskiemu sprawę zdać z mojej podróży i pobiegłem do osieroconego dworu.
We trzy dni po wyjeździe moim skończyła życie, błogosławiąc mi do ostatniej godziny... W progu domu spotkałem w czerni zapłakaną, naprzeciwko mnie wychodzącą Kingę, która naprzód ze łkaniem do nóg mi się rzuciwszy, gdym ją podniósł na szyję mi padła i na wpół omdlałą, na rękach ją musiałem wnieść do izby.
Tuśmy oboje długo, prawie nic nie mówiąc płakali.