Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

We dworze zastałem wszystko nieporuszonem tak, jak za życia matki mej było, jej tylko jednej tu brakło.
Umierając już, jak mi mówiła Kinga, wszystko czem rozporządzać mogła mnie przekazała.
Los Kingi niemal mnie więcej teraz niż własny obchodził. Gubiłem się w myślach, jak go jej zapewnić, gdzie schronienie znaleźć.
Odezwałem się więc do niej jako ojciec.
— Powiedz dziecię moje, co chcesz abym uczynił dla ciebie? Jak mam los twój na przyszłość zabezpieczyć? Gdzie chcesz pozostać?
Wtem do nóg mi padła obejmując je.
— Nie odpychaj mnie od siebie? Gdzież ja lepsze i bezpieczniejsze znajdę schronienie, w czyjem sercu lepszą opiekę?
— Jakkolwiek stary jestem — odezwałem się — przecież, dziecko moje, gdybyśmy z sobą mieli pozostać, ludzkie języki czci twejby mogły uwłaczać. Nie godzi się to.
Kinga mocno płakać zaczęła.
Siedziałem wielką litością zdjęty, a i mnie też rozdzielenie się z nią jakby żelazem serce mi przeszywało.
Wtem ona, oczy otarłszy, z jakąś odwagą, której w niej nie znałem, poczęła.
— Ocaliłeś mi cześć a może i życie — rzekła — przywiązałam się jako pies do was... godziż się, abyście mnie precz odpędzili. Czym ja nie zasłużyła, abym przy was pozostać mogła.
— Boże wszechmogący! — zawołałem — gdybym młodszym był, ah! Kingo moja...
A ta mi się na szyję rzucając, poczęła wołać.
— Dla mnie starym nie jesteście, panie mój, nie odpychajcie mnie.
Jednemu Bogu wiadomo jak się to naówczas dokonało, żem się dał skłonić do poślubienia jej. Żądała ona tego po mnie, a ja większego szczęścia ni-