Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby nawet komu się to zamarzyło — rzekłem — co się tylekroć nie udało i nie uda się teraz, toć pozostaje miłości waszej Litwa, która waszem dziedzictwem niezaprzeczonem jest, i tej naprzód bronić potrzeba.
Nic mi na to nie mówił Zygmunt, wstał zadumany, poszedł do okna, popatrzył na list Łaskiego i, nie zwracając się ku mnie, cały w sobie się zatapiać zdawał.
Obawiając się, aby to dumanie nie osłabiło w nim postanowienia, przerwałem sam milczenie, przypominając, iż Aleksander był konającym prawie, że my go już pewno żywym nie zastaniemy, i że jednego dnia nie tracąc, ludzi zbierać i do pochodu się gotować było potrzeba.
— Wiem ci ja to — odezwał się wysłuchawszy — idźcie spocząć i zostawcie mi o wszystko staranie.
Tak mnie pożegnawszy, polecił komornikom, aby izby na zamku w dole mi ukazali i wszystko, czegobym potrzebował, dostarczyli.
Dnia tego do stołu królewicza nie byłem wezwany, ugościł mnie pan Krupa, marszałek jego, u siebie, rozpytując pilno co się na Litwie działo. Nie wiedząc czym miał tajemnicę strzymać, czy mówić otwarcie, piąte przez dziesiąte prawiłem o chorobie królewskiej.
Miałem czas się potem, dnia tego i następnego, przypatrywać, co się na zamku działo, a podziwiać ład i porządek, jaki tu panował. Szło wszystko na pozór zwolna, nie śpiesząc i nie chwytając, ale ludzie nie spali, karność była i posłuszeństwo wielkie.
Drugiego dnia Zygmunt mnie do siebie powołał. Czekał z listem w ręku gdym przyszedł.
— Z Polski też od pp. senatorów pismo przyszło nakłaniając mnie, abym na Litwę śpieszył i ratował od zguby to państwo nasze, da-li Bóg! — począł przystępując do mnie. — Na dobrej woli i ochocie nie zbywa, ale siły wielkiej nie mam. Zaledwie w kilkaset