Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

atrum, kędy godziny pokoju zażyć mu nie dadzą sprawy gorące.
Rycerstwo, które się zebrało do pochodu, oglądałem z wielką serca pociechą. Mało go było, to prawda, ale tak uzbrojonego, dobranego, dorodnego i pięknego a swornego, jeszczem nie widział.
Nic nie brakło do wyprawy już, gdym poszedł na pożegnalne posłuchanie. Obdarzył mnie przy niem Zygmunt szubą dostatnią, pięknie okrytą i nielada jakim pierścieniem, zalecając abym Łaskiego upewnił, iż po drodze spoczywać nie będzie i pośpieszy o ile zdoła.
Ja tedy znowu z moją małą garsteczką, konie, które się słabsze okazały pomieniawszy w Głogowie, na prost się ku Lidze puściłem, gdziem już pewno króla zastać się spodziewał, żywym czy umarłym — Bóg wiedział. Jechałem z taką niecierpliwością, że nie wiem jakim cudem konie i ludzie wytrzymać mogli, a nie padła mi tylko jedna szkapa u wozu, bez której się obejść było można.
Co bliżej Litwy, po drodze gorsze wieści chwytałem, a jak to czasu wojny zwyczajna, chodziły takie bajki sprzeczne, że się z nich tylko niecierpliwość mnożyła, a w głowie zawracało.
Mówiono o bitwach, o klęskach i zwycięztwach, a jedno się drugiego nie trzymało. Twierdzili niektórzy, że król umarł, inni że go do niewoli Tatarowie pochwycili.
Nie wierzyłem niczemu, dopóki już w okolicach Lidy, od naocznych się świadków nie dowiedziałem, że Aleksander żyw, ale bardzo osłabły, razem z królową i dworem na lidzkim zamku był, Gliński zaś ze wszystkiemi siłami swemi naprzeciwko Tatarów, koszem pod Kleckiem rozłożonym wyruszył. Opowiadano o wielkich a srogich spustoszeniach. Jedni kniaziowi zwycięztwo przepowiadali, drudzy niechybną klęskę.
Szczęśliwie naostatek udało mi się dostać do Lidy