Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czegóż chcesz? czego? spytał ośmielony już Twardowski, mówże prędko.
— Na co się spieszyć! odpowiedział djabeł, noc długa jeszcze, a ja nie mam nic do roboty.
Westchnął podróżny, ale cóż było z djabłem robić, musiał go słuchać. Jechali ciągle, a siwy koń szlachcica drżał pod nim i zżymał się nieustannie.
— Wiesz co djable, rzekł w końcu Twardowski, weź sobie co chcesz, ale puszczaj mnie prędzej.
— Na co się spieszyć, odpowiedział djabeł, twój koń zmęczony, gospoda daleko — będzie czasu, będzie jeszcze dosyć czasu.
— Ale cóż przecie chcesz odemnie?
— Właśnie o tem myślę, odpowiedział czarny jadąc ciągle obok Twardowskiego.
Szlachcicowi coraz ciężej robiło się na sercu, coraz większy brał go strach, i nic już nie zważał na wzrastającą burzę po nad głowami, na bijące pioruny — nie słyszał huku grzmotów, nie czuł ulewnego deszczu.
— Nie chcę cię bardzo odzierać, rzekł nareszcie szatan ze śmiechem, oto dasz mi to, co zastaniesz w domu, a o czem nie wiesz, czego się nie spodziewasz, na co nie rachujesz; tym sposobem nie poniesiesz żadnej straty, a mnie wynagrodzisz.
— Ale — cóż to być może?
— Czyż ja wiem! rzekł djabeł, to się później okaże, mnie lada co wystarczy, teraz tak mało zyskujem.
— A więc dobrze, odpowiedział Twardowski po chwili namysłu, ośm dopiero miesięcy jak wyjechałem z domu, nie wiem coby tam przybyć mogło! Zgoda!
— Zgoda! powtórzył radośnie szatan, doprawdy zgoda? słowo?
Verbum.
Verbum nobile, debet esse stabile, dodał djabeł. Czekajże! To mówiąc zatrzymał konia, i szlachcicowi także stanąć kazał. Po nad ich głowy warczała burza, lał wzmagający się jeszcze deszcz, szatan wskazał szlachcicowi rozłożysty dąb stojący po nad drogą, i tam go zaprosił.