Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.
Co zastał w domu ojciec Twardowskiego.


Już zdala widać było domek szlachcica, już bielał komin nad nim, i czerniało gniazdo bocianie, i szarzały stodoły i gumna, i połyskiwała sadzawka, po której pływały gęsi i kaczki. Twardowskiemu okropnie, smutno biło w piersiach serce, naglił konia, chciał skoczyć od razu w dziedziniec, modlił się i płakał, i niespokojny był jak tam w domu zastanie żonę... Ośm miesięcy kończyło się od jego wyjazdu.
Upatrywał i przyglądał się czyli czego nie zobaczy, coby go uprzedziło o żonie, o domu, jakiego znaku, jakiego człowieka, ale w oparkanionym dziedzińcu tak było spokojnie! ani żywej duszy do koła; musiał czekać przybycia, a zdawało mu się że koń wlecze się jakby ochromiał. Coraz bardziej chwytała go nieopisana niespokojność, pot lał się z czoła, czuł gorąco nieznośne i duszność w piersiach, choć skwar dniowy już był ustał, a słońce chyliło się do zachodu.
Zbliżył się do wrót, wrota na pole były otwarte, nikogo w dziedzińcu; puste były ławki na ganeczku, i pusta ławka pod lipą, gdzie zawsze siadała Hanna jego wieczorem. Coraz marszczyły mu się brwi, i serce ściskało, i oczy miały się do łez, a koń czując stajenkę domową, pod ganek pośpieszał.
Stanął wreszcie — nikt nie wyszedł. Czemuż nikt nie wyszedł na spotkanie? Szlachcic porzucił siwego, a sam wbiegł do sieni; wtem drzwi bokówki skrzypnęły, i z palcem na ustach wybiegła stara babka Magda.
— Cicho, panie, cicho! żona wasza połóg leży! powiła wam szczęśliwie syna! Nie wbiegajcie tak nagle, mogłaby jej wielka radość zaszkodzić!