chłani znowu. Jeśli poczęli ustawać spotniali, znużeni, naówczas ona, ukazywała im jakby od niechcenia, z pod białej szaty kryjącej utoczone ciało białe, to kolano, to pierś lubieżną, to nogę, to ramiona łabędzie — oni znowu nabierali sił, zawrzała w nich krew, zakipiał mózg, zatrzęsło się serce, i szli dalej a dalej.
Byli tacy co patrząc w niebo szli do piekła.
Byli tacy, których wiedli za rękę własne dzieci, wychowańce i słudzy.
Byli inni co tylko ogony swych pań i poduszki swych panów dźwigając z niemi do piekła dążyli.
Szli i złodzieje, kradnąc po drodze, co się nawinęło, kradnąc nawet grzechy cudze z kieszeni podróżnych, radzi że im się nigdzie Piłat i szubienica nie nawijała na oczy.
Szły śpiewając i podskakując kobiety jakieś z rozczochranym włosem, z swawolną pieśnią w ustach, swawolniejszym uśmiechem jeszcze, a najswawolniejszem wejrzeniem, którem rzucały jak wędą na przechodniów.
Był tam opasły opat z przymrużonem okiem, drzemiący spokojnie w krześle, które z nim nieśli do piekła niewidzialni słudzy. Za nim dźwigała misę potężną jakiegoś przysmaku, tłusta gosposia; a dzbanek kantor z klechą oburącz.
Szli tam i wielcy panowie dumnie przeciskając się przez motłoch, gniotąc nogami jakichś biednych, którzy z drogi wracali, a przed nimi nieśli szatani buławy i infuły i laski i senatorskie krzesła i tytuły cudzoziemskie.
Były tam dziwnie dobrane pary, wiodące się to za ręce pobrawszy, to za kark to za poły.
Jednego burmistrza wiodła jejmość za nos porwawszy prosto w otchłanie piekielne.
Jednego młodzika, podżyła już niewiasta niosła przydeptanego w trzewiku.
Jednego staruszka, prowadziła dziewczyna za ostatek siwych włosów zająwszy w pośrodku głowy.
Innych szatani chwytali za oczy, za nos, za nogi,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.