Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.
Jako Twardowski dysputuje z szatanem.


Była noc, a Twardowski siedział w zimnej izbie na poddaszu, przez której okna księżyc wpadał, siedział schylony nad stosem ksiąg, których nie czytał, po których tylko oko jego błądziło z niejakąś rozpaczą. W koło niego rozsypane były zwykłe mędrca owych czasów przybory, mumja, krokodyl wypchany, poczwary w spirytusach, zwierciadła, osobliwości różne przyrody dalekich krajów, narzędzia i machiny, malujące swoją rozmaitością, nieładem i opuszczeniem zatrudnienia mieszkańca tej izdebki, jego myśli i tę nawet czczość, która go dręczyła nieustannie. Widać było że wszystko był porzucił, wszystko zbadał do ostatka, i nie wiedział co dalej począć.
Chwila w której się to działo była jedną z przesileń naukowej rozpaczy, jedną z tych, w których Twardowski najmocniej czuł żądzę pokarmu umysłowego, nie umiejąc jej nasycić, i palenie się mózgu w samym sobie bez podsytu. Tę to chwilę wybrał szatan aby go kusić, i zaiste wybrał ją dobrze.
Szatan miał tyle rozumu, że się nie w swojej urzędowej postaci, nie tak okropnie jak go pospolicie malują, objawił Twardowskiemu; wszedł do niego jako średniego wieku mąż poważny, w długiej ciemnej sukni, podobnej księży świeckich odzieniu, z łańcuchem na szyi, w wysokiej futrzanej czapce, z kijem wysokim w ręku, ze zwitkiem pargaminu pod pachą, krótka broda zakręcała mu się do góry, oczy czarne iskrzyły, nos miał orli z rozdartem nozdrzem, które tchnieniem gorącem zionęło, usta zaciśnięte jakby z nałogu szyderstwa. Czoło jego było pofałdowane, głowa nieco łysa,