mgłę przypomniał, iż tak drogo niegdyś wyswobodzenie swoje okupił, wędrując wśród tysiąca niebezpieczeństw do piekieł po cyrograf, wahał się z oddaniem djabłu znowu, i przyznaniem mu niejako zwycięstwa i wyższości nad sobą.
Od czasu jednak owej nocnej dysputy z szatanem, wszyscy w nim wielką odmianę postrzegli. Nie cenił już tak wysoko jak przedtem swojej mądrości, brzydził się sam sobą, a z powierzchowności jego bardziej niż kiedykolwiek widać było walkę wewnętrzną i smutek gryzący go po cichu. On, co wprzódy z pogardą odrzucał precz od siebie magiczne księgi, teraz począł ich szukać, i powoli oswajając się z szatanem, oglądał się ażali nie spotka człowieka, coby mu drogę do niego pokazał, chociaż niepewien był jeszcze, czy warto ofiarą duszy i wieczności okupić mądrość, która możeby go nie nasyciła znowu, i tylko jak niezdrowy napój gorętszem nabawiła pragnieniem.
W tych chwilach walki z samym sobą przychodziła mu nieraz z żalem pamięć młodości spokojnej, kiedy jeszcze mniej uczony i mniej sławny miał wiarę i nadzieję w duszy.
Z uczuciem wspominał sobie ławy szkolne, na których przepędził tyle słodkich godzin, ucząc się tajemnic wiary umysłem i sercem, i marmurowe posadzki kościoła P. Marji, na których klęcząc z takiem uniesieniem śpiewał pieśni nabożne. Przypominał sobie także te chwile zapału religijnego, w których sam pieśni układał, ulubione później od ludu, pieśni które prędko w całym już Krakowie brzmiały, ale nie brzmiały w sercu jego, i nie obudzały w niem tego uczucia, które je zrodziło. Dziś poglądał okiem mędrca zimnego na to dzieło młodości, okiem mędrca, którego pożegnała wiara, którego zapał wygasnął, nadzieje powiędły. A jednak porównywając dzisiejszego siebie z dawnym sobą, żałował przeszłego szczęścia. Za późno już i niepodobna wracać do niego było, — tamto szczęście było jak mleko matczynej piersi, niesmaczne i niedostateczne dla wieku, do którego przyszedł, chociaż owych
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.