na Krzemionki, niespokojny uczeń nie wiedział z początku co począć z sobą. Chciał on z razu towarzyszyć mistrzowi, lecz bał się izby opuścić, której nikt nie strzegł, a zamknąć nie było czem. Wahał się więc, wybiegał i powracał, aż nareście rozważywszy wszystko pozostał przy drzwiach, jak wierny pies strzegąc skarbów swego pana. Kiedy mu bardzo głód dokuczał, schodził na rynek, kradł bułkę i co najprędzej wracał znowu leżeć u progu, odprawując przychodzących jednostajnemi słowy:
— Nie ma mistrza, za Wisłą.
Lecz coraz a coraz liczba ciekawych przychodniów się zmniejszała, zdawało się, że wszyscy zapomnieli o Twardowskim. On zaś coraz częściej i dłużej przesiadywał na Krzemionkach, dokąd przeciw zwyczajowi swemu ani księgi nawet z sobą nie brał. Chodził tylko sam z myślami swemi. To trwało kilka miesięcy, a Maciek zawsze wierny leżał u progu komory na chłodzie, mrąc głodem, odarty, i gdyby się kto nad nim litował, on uśmiechając się głupowato mówił:
— Cóż mi to szkodzi? mnie tu dobrze!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.