Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VIII.
Jako Twardowski postanowił zaprzedać się djabłu, i co się działo w jego duszy i jaką z djabłem ugodę uczynił.


Twardowski siedział w swojej szkole na Krzemionkach, zadumany, myślący. Nadchodziła noc już to trzecia czy czwarta jak wyszedł z Krakowa i samotny po Podgórzu błądził. Słońce było zaszło, gwiazdy słabo jeszcze przez jasny błękit nieba świeciły, i księżyc czerwony z za drzew się pokazywał. Była jesień, pogodny wieczór, ale wicher opętany porywał kupy liścia, szamotał się z niemi i kręcił w kółko po drogach, po dolinach. Tam i sam widać było tumany piasku kręcące się także jak pijacy powracający z gospody, i słychać było szum i szelest, a jednak niebo było pogodne, błyszczące, powietrze czyste i chłodne. W duszy mistrza było właśnie jak na dworze, pogodniej i jaśniej niż wprzódy, ale wiatry miotały w niej myślami i kręciły. Świeciły tam słabo gwiazdy nadziei i księżyc żądzy czerwony wznosić się poczynał, na niebo osierocone ze słońca wiary. Wybaczcie mi to porównanie przesadzone, taki był wówczas język poezji.
Twardowski był już postanowił nieodmiennie wezwać djabła, widzieć tej jeszcze nocy, i po próbie jego sił, oddać mu duszę w zamian za naukę i mądrość wielką i sławę. Dziwna myśl ostatecznie go do tego kroku popchnęła. Przypomniał że już raz był w ręku szatana, że tylko przypadkiem i dziwnem szczęściem cyrograf na swoją duszę wydarł piekłu. Jak gracz przegrane w kości pieniądze odzyskawszy, po chwili je znowu rzuca, mówiąc że już były raz przegrane, tak i on duszę swoją święcił, powiedziawszy sobie, że gdyby nie traf, i tak byłaby w rękach szatańskich. Takim