Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

rami podważył i na pole stoczył. Potem podszedł doń tyłem, ręce za siebie przełożył, zarzucił go naprzód na ramiona jak wór mąki, ujął silnie, nad głowę podniósł, zamachnął się i czarna bryła świszcząc i warcząc po nad wierzchołki lasu, których dotknęła w przelocie, mignęła się w powietrzu i z hukiem upadła na pole.
— Teraz wróćmy do ostatniej próby pod Kraków, rzekł szatan, lecz mojem zdaniem, dość by ci być powinno tego com dotąd dokazał.
Mistrz nic na to nie odpowiedział, znowu lecieli pod skałę sokolą zwaną lub pieskową, która naówczas stała jeszcze ostrzem w górę. Tu gdy stanęli, szatan obszedł ją do koła, obejrzał podstawę, wstrząsnął głową, cienki wierzchołek mierzył oczyma i myślał jak sobie począć.
Twardowski ciekawie jak się szatan do tego weźmie, poglądał. Ta mała postać, której przy skale ogromnej prawie widać nie było, kręciła się i chodziła czmychając, parskając, dotykając pazurami skały, patrząc z podełba na nieruchomego mistrza. Nareszcie szatan podniósł się na palce a raczej na kopyt swych końce, i nagle rosnąć zaczął tak, iż głową dobrze skałę przerosnął, a mając już ją pod ręką, wziął jak pałkę, za koniec, wzniósł do góry, przechylił, zniżył się, i cieńszym końcem postawił na podstawie. Nie zaraz jednak ustawiła się, kiwnęła się jeszcze kilka razy i chrupała, aż szatan ją mocno przycisnął i dokazawszy ostatniej próby, zmalał znów do dawnego swego wzrostu.
— A cóż mistrzu, rzekł, jak ci się zdaje?
— Chodźmy pisać cyrograf.
— Służę wam ochotnie — chociaż okropną zadaliście mi pracę i ciężkom się zziajał nimem jej dokonał.
To mówiąc oba udali się znowu do szkoły Twardowskiego na Krzemionki.