— Mistrzu! — Toć dość ci będzie wyjść za granicę. Czemuż nie Amsterdam, czemu nie Paryż, ale Rzym naznaczasz?
— Powiedziałem Rzym.
— Dziwnyś mistrzu.
— Upartyś djable.
— Więc inaczej nie chcesz?
— Nie mogę. Tak lub nie.
— Ciężki jesteś, lecz cóż z tobą począć, niech i tak zresztą będzie. Wszakże sam miarkuj co ja pocznę, gdy ty w porze nie zechcesz przybyć do Rzymu, czego między nami mówiąc, bardzo się spodziewać mogę.
— W tem twoje staranie, twoja biegłość i mądrość, rzekł Twardowski, żebyś mnie do tego zmusił, nakłonił, spowodował.
— Niechże i tak będzie, odpowiedział szatan. Dobrze, dobrze — no już po wszystkiem i zgoda przecie. Piszmy teraz prędko cyrograf, bo kury zapieją.
— To powiedziawszy, wziął czart palec Twardowskiego, ukłuł go i umoczył we krwi pióro, poczem głośno wymawiając pisane słowa, cyrograf redagować zaczął na danych warunkach.
Kiedy Twardowski podpisem swoim zamknął spisaną umowę, na ogromnym pargaminowym zwicie, i pieczęć swoją, jak błazen, na czarnym wosku wycisnął; (błazny pieczętowali na czarnym wosku) — kur zapiał po raz pierwszy w oddaleniu, wszystko znikło. Promyk blady wschodzącego dnia uderzył jego oczy znużone, sparł się na łokciu, i broniąc się snom, usnął mimowoli.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.