Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ X.
Jako Twardowski powrócił do Krakowa i co dzwony mówiły.


Obudził się mistrz; — dzień już był na niebie biały, chłodny poranek. Maciek sierota leżał u nóg jego i w oczy mu patrzał. Zkąd się wziął i kiedy? niewiadomo było mistrzowi. Znużony wypadkami nocnemi podniósł on zwolna powieki i otworzywszy oczy, spotkał w swej głowie przy poruszeniu się pierwszem przebudzającej myśli, przypomnienie tego, co się działo z nim niedawno, uczuł w sobie odmianę znaczną, inaczej świat rozumiał, inaczej go, całkiem niż wczoraj jeszcze pojmował.
Wszystko to objawiło mu się z pierwszem spojrzeniem na świat. Czuł się wprawdzie tym samym, bo pamiętał swoją przeszłość, bo jak roślina trzymał się jeszcze wczoraj wyrosłej łodygi, która ją z ziemią łączy, ale między wczoraj a dzisiaj stała jakaś zapora, granica oddzielająca dwa życia — oddzielne i do siebie niepodobne. Tamto przeszłe życie, było żywotem pracy, niepewności, udręczeń, a razem nadziei, poczynające się nowe, było zamknięte, odkreślone, odgraniczone, nacechowane dumnem zaufaniem w sobie, upodobaniem w złem i wyrządzaniu złego. Zdumiał się swoim nowym uczuciom i myślom mistrz, bo poznał jeszcze resztą wczorajszych wrażeń, że szatan nie dał mu mądrości jakiej pragnął, lecz zarozumienie i złość swoją. Jednakże głębiej się rostrząsając, ujrzał że wszystko na świecie lepiej, jaśniej i wyraźniej mu się tłumaczyło, objawiało bez tajemnic. Wewnętrznie więc zadowolnił się tem, nie rad uczuciu jakiejś nienawiści ludzi i świata niepojętej, której wprzód w sercu swojem nie miał.