Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

dośne. Wszyscy wołali:
— Vivat Tvardovius! vivat!
A Twardowski uśmiechał się do nich dumnie i radośnie, bo w tych okrzykach widział swój tryumf największy. Studenci otaczali go i witali z całym zapałem dzieci, które w swoim nauczycielu widzą najwyższą mądrość świata. Do studentów przyłączyli się mieszczanie, powybiegały panie mieszczki na progi domostw, wyglądali starsi otworzywszy okna, zgromadzili się żydzi, zawsze równie ciekawi jak łakomi (bo jedno z drugiem chodzi). I nim chwila upłynęła, Twardowski ujrzał się otoczony, ściśnięty tłumem, który go witał i niósł go prawie na rękach powtarzając.
— Vivat! vivat Tvardovius!
Maciek sierota przejęty radością, płakał rzewnie i łzy rękawem ocierał, Twardowski się uśmiechał a dzwony pięćdziesięciu kościołów Krakowa odzywały się ciągle jednostajnie.
— Biada duszy Twardowskiego! biada ci z twoją sławą mistrzu, biada ci z twoją wielkością, boś się zaprzedał szatanu, i dałeś całą wieczność za godzinę życia! Biada ci mistrzu, biada! biada. Lepiej ci było nie rodzić się, albo młodo umrzeć!
A Twardowski słyszał głos dzwonów i rozumiał, psy idąc za nim wyły smutno, ludzie krzyczeli. — W wielkim dochodzącym jego uszu gwarze, więcej było wróżb złej przyszłości, niż głosów zwycięztwa i i radości. Zniechęcony, zniecierpliwiony wreszcie stanął i rzekł:
— Milczcie dzwony!
W tejże chwili pourywały się sznury wszystkim dziadom, dzwonnicy na ziemię poupadali, a dzwony przeciągle jęknąwszy zamilkły. Mistrz właśnie wchodził do swego mieszkania, przed którem zatrzymany tłum, wołał jeszcze długo, nim się po ulicach rozpłynął.
— Vivat Tvardovius!