— Król rozkazuje! rozkazuje! powtarzał uśmiechając się Twardowski, czyż nie większą ja mam władzę od niego, kiedy on mojej potrzebował pomocy?
Dworzanin umilkł, niespokojny, a po chwili napróżno stanowczej czekając odpowiedzi, rzekł:
— Z resztą mistrzu, rób jak chcesz i bądź zdrów. To mówiąc śpiesznie przelękniony się oddalił.
Twardowski powstał i chodził, rzucił łańcuch o ziemię i podeptał, potem podjął go i włożył na szyję, jakby się rozmyślił, a nakoniec zawołał Maćka.
— Maćku, rzekł, siadaj na koń i jedź ze mną.
— Mistrzu, zkądże konie!
— Jak to? nie ma koni?
— Nie było ich nigdy u nas.
Mistrz poszedł, wziął zgasły węgiel z komina i ująwszy go wymalował nim parę koni na białej ścianie izby. Potem rozkazawszy jeszcze raz Maćkowi siadać na mniejszego podjezdka, sam na większego nogę założył i wyjechał oknem na ulicę, zakląwszy wprzód próg izby, aby nikt do niej wejść nie mógł w czasie jego niebytności. Malowane konie właśnie się wysuwały oknem, gdy Kraków się budził, a pracowici ludzie zaczynali już pokazywać się na ulicach. Postrzeżono je i rano całe miasto wiedziało, że Twardowski wyjechał równo ze świtem na malowanym koniu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.