Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

dwie tych słów domówił, kopnęła się staruszka, a za nią w ślady czeladnik nieboszczyka jej męża białoskórnika, i nim zaszli do domu, już się jej w drodze oświadczył, a nazajutrz się zaraz pobrali.
Nastąpił młody, urodziwy chłopak, temu nie dał mówić mistrz, ale sam go wprzód zagadnął.
— Tobie pewnie potrzeba serdecznego lekarstwa?
— Aj prawda, odpowiedział chłopak kręcąc w ręku czapkę i wzdychając, już rok i kwartał temu, jak kocham pannę Małgorzatę od Malchera złotnika, a tak jest twardego serca, że jej niczem poruszyć nie mogę.
Twardowski wziął go na sekret i rzekł mu po cichu:
— Weźmiesz zabitego niedoperza, tego o północy na młodym miesiącu zaniesiesz do mrówiska na smętarz i zostawisz go zakopawszy w niem, aż dopóki go mrowie tak nie obje, że tylko kości zostaną gołe. Te kości wykopiesz o północy, a będzie między niemi dwie, tobie potrzebne, jedna zagięta jak kluczka, druga jak widełki. Jeśli zechcesz, by cię dziewczyna kochała, przyciągnij ją kluczką, jeśli cię napastować będzie, odepchnij widełkami natrętną.
To rzekłszy odprawił go mistrz, a czeladnik pobiegł uradowany, i od niego to potem, ta wielka tajemnica rozeszła się po całym świecie, tak że doszła aż do naszych czasów.
Nastąpił gruby i otyły mieszczanin, który skrobiąc się w głowę i ściskając kapuzę pod pachą, przestępował z nogi na nogę, szukać się zdawał języka w gębie, bo stał i milczał, próżno widocznie siląc się coś powiedzieć. Biedził się i pocił, połą i rękawem czoło ocierał i chrząkał.
— Cóż to waści? zapytał go Twardowski.
— Ciężka bieda, odpowiedział wreszcie pokaszlując mieszczanin, od jakiegoś czasu oczarowali mnie. Mam złą wiedźmę sąsiadkę, która do nas coś ma i urzekła nam gospodarstwo, dobytek, wszystko, tak że licho wie po jakiemu się u mnie dzieje.
— To fraszka, powiedział mu mistrz. Zakop tylko