Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

aż sąsiadom nawet spokoju nie dajemy. Mnie się zdaje że to on winien, a on powiada że to ja. On, nawet to bardzo dobre człeczysko i jać niczego kobieta, a jak się nas dwoje zejdzie, niech Bóg nie dowodzi co się dzieje! A gdybyś ty mógł dobrodzieju na to poradzić, już bym ja tobie dała, czegobyś ty tylko żywie chciał, bo dali Bóg, dłużej w tym ogniu wytrwać nie można, choć by człek był aniołem świętym.
— Można dać temu radę, odpowiedział mistrz poważnie, postarajcie się tylko o samca wronę i wronę samicę. Jejmość noś zawsze serce samicy, twój mąż samca, nie porzucając nigdy, a zobaczycie, że zgoda do domu powróci.
— Pewnież to mój dobrodzieju?
— Najpewniej. Idź z Panem Bogiem. To mówiąc Twardowski uśmiechał się szydersko, tuląc swój śmiech w rękawie sukni.
— Tylko pamiętaj, dodał, przez pierwszy tydzień choćby cię mąż łajał, bił, choćby się jak nad tobą znęcał, zawsze mu ustępuj.
— Ustępować? hę? zawołała kobieta, a jakże to długo?
— Tylko tydzień.
— Tydzień, trochę to długo, ale już ja na jegomościne słowo sprobuję.
Druga za tą kobieta cisnęła się do stołka, na którym mistrz siedział i płakała.
— Jegomościuniu, powiedziała płaczliwie ocierając się fartuchem, mężysko mnie zwodzi, ma jakieś tajemnice przedemną, kryje się ze wszystkiem, nigdy mi nic powiedzieć nie chce, ażem wyschła z tego żalu, że mi tak nie ufa.
— Jejmość jesteś ciekawa? zapytał mistrz.
— Jużciż, kto nie ciekawy, dobrodzieju? odpowiedziała kobieta, chyba kto nie żywy? A prócz tego, nie lepiejżeby to było, żebym ja wiedziała o wszystkiem, co się w domu dzieje? Tać to do mnie należy!
Twardowski jął się uśmiechać znowu, tak jak się prawie zawsze uśmiechał, kiedy komu radę dawał. —