miotłe, ale tylko jego samego z tem, aby stała na warcie u drzwi i wszystkim przystępu broniła do nich, nie zważając na stan, wiek, płeć, prośby, łkania, płacze i zaklęcia.
Wszedł zatem do izby blady, chudy i wysoki mężczyzna, kłaniający się aż do stóp mistrza i płaczliwym odzywający się głosem. Miał on na sobie wyszarzaną kapotę nie mającą już żadnego koloru, buty wykrzywione, czerwone od rosy i błota, dziurawe, czapkę pozszywaną z kawałków. Resztki koszuli wyglądające z pod kołnierza kapoty, świeciły gęstemi dziurami. Chcąc wzbudzić litość, nie można się było ubrać wymowniej.
— Cóż to waszmości tak dolega? spytał mistrz mierząc go oczyma.
— Nędza, mój królu, odpowiedział szlachcic, oddałbym duszę djabłu, żebym tylko mógł pobogacieć, tak mi już dokuczyła nędza, tak jestem biedny, tak — Ot, patrz tylko królu na łachmany.
I potrząsał łataną kapotą.
— Prawisz androny i chcesz mnie oszukać, rzekł mistrz, bajki to, bo masz pieniądze.
Szlachcic poczerwieniał, zbladł, wyprostował się, zakaszlał i zawołał innym głosem wcale.
— Ja?
— Wiedz, rzekł mistrz, iż przedemną nie ma nic skrytego, mógłbym ci nawet powiedzieć co do szeląga, ile kop groszy leży w twojej skrzyni w alkierzu pod czarną podartą opończą.
Szlachcic potarł ręką po czole, ruszył ramionami, splunął, a gęstemi kroplami pot zaczął mu spływać po twarzy.
— Nie jesteś ubogi, jak mówisz — ciągnął dalej mistrz, jesteś tylko chciwy, nigdy ci nie dosyć tego co masz, chciałbyś więcej i więcej, a niczego nie używasz.
— No, to prawda, odpowiedział szlachcic po chwili namysłu, na co się mam przed waszmością zapierać, ale czyż to już tak bardzo co złego? A nie masz spo-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.