dnóża góry, zbierali się wszyscy od czasu jak wierzchołek świętym przybytkiem Bożym został zajęty, nie porzucając odwiecznej schadzki, a ustępując jednak przed znakiem krzyża, błyszczącym na wierzchołku.
Im bliżej był mistrz, tem wyraźniej tłum czarownic i dziwacznych postaci, oświecony tajemniczemi ogniami rozłożonemi po górze wśród zarośli, rozpoznawał. Wzlatując długo po nad głowami ich, widział i słyszał dziwne rzeczy, dziwne rozmowy, przypatrzył się osobliwym straszydłom i potworom, nasłuchał się szyderskich śmiechów, brzęków i śpiewów. Niekiedy z koła wyrywały się widma, brały za ręce i unosiły w konwulsyjnym tańcu, podobnym chorobliwym ruchom paralityków. Wśród tłumu kręcili się rozsypani tam i sam djabli, których zdradzał płomyk wahający się nad głową i nad sercem; nie ów blady i czysty, którym cechują jenjusz, lecz czarny — dymny, smrodliwy.
Czarownice wołały:
— Lado, lado, lado didi!
I widać było ich tańce, ich wykrzywiania, podskoki, z któremi otaczały ognisko, i warzący się w niem kociołek.
Z ciekawością przypatrywał się mistrz niemieszając z tłumem i zwolna do koła oblatywał górę, zamyślony, zadumany wśród tego wesela potępionych, które dziko w jego sercu brzmiało.
Straszna to bowiem była wesołość, przez której łachmany podarte przeglądała rospacz, w której czuć było męki i śmierć.
Trafił Twardowski na szkołę.
Siedziały siedem bab, na siedmiu kamieniach grobowych, a do koła nich cisnął się tłum młodzieży. Każda zabierała głos z kolei i tłumaczyła, nauczała jak duchy sprowadzać, jak deszcz zatrzymać, jak krowom mleko odebrać, jak chorobę naprowadzić, jak osypywać, jak w zbożu zawiertki czynić, jak płaksy na dzieci nasyłać itd. itd. Młodzież słuchała z uwagą, z ciekawością, z radością, i brała nauki do serca, bo nic się tak nie przyjmuje łatwo jak złe.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.