najwięcej starych bab i upiorów. Wszystko to suwało się po zaroślach, w koło rozłożonych ognisk, gwarzyło i śpiewało, krzyczało i śmiało się przeraźliwie, targowało i kłóciło, przeklinało i wyzywało.
Gdzie niegdzie ślepi dudarze grali czarownicom piosenki i tańce; indziej biesiadowano pod krzakami, dobywając jadła i napojów z dwojaczków i butli z miodem i piwem. Mistrz postrzegając wszystko nie mięszał się do tłumu, ulatywał nad nim zwolna, ciekawie się wpatrując i przysłuchiwając, a czoło jego chmurne było i pomarszczone świadcząc o głębokiem uczuciu i myślach.
Nagle uczuł się trąconym w ramię a głos znajomy zabrzeczał mu nad uchem.
— Widzem tu tylko jeśteś?
Był to szatan, familiaris mistrza.
Jakżeś mnie tu odkrył i znalazł? zapytał go zdziwiony Twardowski.
— Jak zawsze, szedłem w ślad za tobą.
— Jak zawsze, mówisz?
— Jak zawsze.
— Śledzisz mnie więc jak swego niewolnika?
— Nie jak niewolnika, przepraszam, odpowiedział szatan, ale jak matka dziecko ulubione.
— Dzięki za piękne porównanie, kto wie jednak czem bym z dwojga z lichem być wolał.
I umilkli.
— Czemuż się nie wmięszasz do naszej zabawy? rzekł szatan po chwilce.
— Bawić się nie lubię, odpowiedział Twardowski poważnie, a nauczyć się tu nic nie mogę.
— A zawsze ta nauka! rzekł djabeł, zawsze ci ona mistrzu mózg psuje. Alboż człek ma się tylko uczyć?
— Mamże tu co robić, mogęż być tu komu potrzebny? przerwał Twardowski.
— Zawszeż człowiek ma tylko służyć; — odpowiedział mu djabeł.
— Cóż chcesz więcej, abym począł?
— Żebyś szalał i bawił się z nami, a życia póki ci służy używał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.