Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem z wiernym Maćkiem włożyli go do kotła i gotowali długo, śpiewając jakieś tajemnicze wyrazy; wyjęli wreszcie i smarowali zioły i maściami, kropiąc wodą cudowną.
Trwało to dni kilkanaście, lecz mistrz nie zupełnie rad był ze swej pracy i wśród niej, nie rozpaczając o skutku, poczynił sobie drugi raz uwagi. Przez cały czas roboty, dusza burmistrza, wyjęta z ciała, siedziała w dobrze zaszpuntowanym słoju. A gdy wreszcie ciało zostało odmłodzone, świeże i gotowe na jej przyjęcie, wpuścił ją Twardowski ostrożnie w usta trupa, który natychmiast zwołna ożywać zaczął, poruszać się, rumienić i wreszcie powstawać ze stołu, przecierając oczy.
Maciek, który posłuszny robił wszystko co mu kazano, ale się nigdy takiego nie spodziewał skutku, osłupiał na ten widok. Mistrz był uszczęśliwiony i rad swojemu dziełu. Burmistrz odmłodzony, zdało się tylko że utracił pamięć i powoli ją dopiero odzyskiwał, gdy się dobrze na świecie rozpatrzył.
Zapłata już była wyliczona, zaczem burmistrz, zabrawszy się z odzieniem swojem, prędko pośpieszył do domu, naliczywszy wprzód tysiąc tysięcy błogosławieństw Twardowskiemu.
Trochę niespokojny, dawszy mu obszerną naukę dalszego postępowania, Twardowski wysłał za nim na szpiegi wiernego Maćka, który z powrotem przyniósł następującą relację:
— Gdy burmistrz zapukał do drzwi swojego domu, już był wieczór. W oknach kamienicy wszędzie błyskały światła, słychać było huczną muzykę, konie i kolasy u wrót czekające na panów, świadczyły że się liczne zgromadzenie u p. burmistrzowej bawiło.
— A jednak to ani święto, ani imieniny, ani urodziny spodziewam się, ani zapusty, rzekł burmistrz pukając zwolna. — Dziwna rzecz, ale czekaj jeno jejmość, będzie tu wszystko inaczej jak się ja tylko pokażę! mruczał pod nosem.
Otworzono mu drzwi wreszcie, ale wierny sługa