Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

stary nie poznał pana wchodzącego i pytał:
— Czego miłość wasza potrzebuje?
— Czego? ha! ha! Tadeuszu, odpowiedział burmistrz — widzisz, powróciłem z podróży.
Maciek wcisnął się i ciekawie przysłuchiwał.
Tadeusz wyrapiwszy ogromne oczy, patrzał, ale nie rozumiał nic jeszcze, ani go poznawał.
— Prowadź mnie naprzód do komnaty, od której u jejmości klucze.
— Co? co? co on gada? bąkał wpatrując się Tadeusz. Miałżeby to być nasz pan? aleć to jakiś młody, w samej sile wieku człowiek. Gdzieżby on zgubił ten odęty brzuch, co go nosił przed sobą.
Podstawiwszy świecę mało nie pod sam nos panu, począł sobie coś niby przypominać Tadeusz.
— Takimem żeć go widział kiedy jeszcze był młody, rzekł, ale zkąd mu u licha to odmłodzenie? I przecierał oczy mówiąc:
— Albom ja głupi, albom pijany, albo to szatan, albo to czary.
— Ani to, ani to, ani tamto! odpowiedział burmistrz wstępując na wschody. Tylkom ja się odmienił.
— Ale jakimże u licha sposobem?
— A! to tajemnica Tadeuszu. Namyśliwszy się nieco szedł p. burmistrz na górę.
— Jejmość właśnie strojna i powabna, tańczyła gonionego, gdy jegomość wszedł uśmiechając się do izby. Muzyka grała od ucha, usłyszano przecie otwierające się ciężkie drzwi, obejrzano się nań. Starsi jęli sobie oczy przecierać i przyszli go pytać:
— Jesteś li waszmość burmistrza Słomki syn czy krewny, że tak do niego podobny?
— Ja to sam jestem burmistrz Słomka, odpowiedział im śmiejąc się — ja sam, tylko młodszy niż byłem.
— Waszmość burmistrz Słomka! zawołali, a toć, rzekł jeden, on ze mną w ławie zasiadał lat dwadzieścia, a waszmości ledwie się wąs sypie! szalony!
— Głos jego, ale twarz i ciało młodsze, rzekli inni.
Aż na hałas zbliżyła się pani burmistrzowa i pa-