Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

rowanych domostw. W pośród nich płynęła brudna rzeczułka, nad którą kołysały się biedne, poobcinane wierzby.
W rynku mieściny była drewniana stara cerkiew, osadzona drzewy, czerniejąca zdala, za nią na wzgórku bielał parafialny kościołek. Z poza dachów zaś żydowskich wysoki łamany dach bożnicy sterczał, zakończony błyszczącą gałką u wierzchu.
Taka to była stolica starostwa...., do której po tęgiem błocie wjeżdżali dworzanin z Maćkiem. Na ich przybycie spuszczono most, otwarto wrota i chociaż tego wieczora sam pan się nie ukazał, Maciek był gościnnie przyjęty czem tylko zażądał. Najadł się tęgo, napił nie gorzej i w osobnej obszernej izbie sklepionej układł się na dobrem łożu na spoczynek. Całą noc jednak spać nie mógł, w głowie swej przewracając i przypominając robotę, do której się gotował, trochę już niespokojny o siebie, że się za śmiało puścił. Skutkiem zapewne tych gwałtownych wysileń umysłu pomięszało mu się i poprzewracało w głowie w najlepszy sposób, jednakże nie stracił jeszcze zupełnie odwagi, a myśl o tysiącu złotych dodawała ubywającej.
Nazajutrz kazał sobie dać drugą izbę, wannę, stoły i wziął się do przygotowań. Starosta jeszcze się nie pokazał. Maciek ucierał maście, zawsze smaczno zajadał, popijał wesoło, ale jak przyszło do snu, sen go nie brał, bo był niespokojny, pragnąc jak najprędzej skończyć rozpoczęte dzieło. Było jednak wiele jeszcze przygotowań przed zaczęciem, które się ledwie we dwa dni ukończyły. Cały ten czas nie widział starosty i ledwie dwa razy przechodząc się po zamku słyszał jego kaszel wkomnatach. Drugiego dnia oznajmiwszy że wszystko gotowe, poszedł obejrzeć zamczysko. Mimowolnie przychodziło mu na myśl, że jeśli się nie uda dzieło, trzebaby sobie zapewnić środki ucieczki; próżno jednak z tą myślą zamek oglądał. Trzeba było mieć skrzydła ptasie, żeby tego dokazać. Maciek się bardzo zmięszał odkryciem, ale się jeszcze nie cofnął.
W wyznaczonej godzinie, wsparty na ramieniu dwo-