Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

precz ze swoją śmiercią, którą nam do kielicha rzucasz, niezgrabny.
Wszyscy się śmieli znowu.
— Jest tu doktor Twardowski? ja po niego jestem przysłany; rzekł sługa zmięszany.
— Wiedz waść, odparł jakiś młokos, odwracając się na ławie, że Twardowski nie przerwie sobie biesiady, żeby ocalić życie takiemu wichrzycielowi jak twój wojewoda, którego ciało i dusza razem kielicha dobrego wina nie warte.
— Zapewne, zapewne! zawołali wszyscy, nie radzi przerwaniu biesady, któraby obumarła bez gospodarza.
— Ale pan wojewoda obiecuje tysiąc florenów złotych, jeśli go mistrz zastanie tylko pośpieszywszy przy życiu, jeśli umarłego to pięćset, jeśli go ocalić potrafi, dwa tysiące.
Na to wszyscy jakby uderzeni po głowach umilkli, a Twardowski odwrócił się nieco.
— Mamże jechać moi mili goście? spytał.
Trzeba wiedzieć, że tak znaczna na owe czasy obiecana suma wszystkich dziwiła, a Twardowskiemu chodziło bardzo o to, ażeby swojej zamożności, inne źródło, nie kieszeń djabła pokazał. Nie tak więc dla pieniędzy, jak raczej dla oka, myślał że wypadnie pojechać i spytał o to swoich gości.
Goście milczeli i spoglądali jeden na drugiego. Żal im było uczty rozerwanej; nie jeden zazdrościł mistrzowi tak wielkiej sumy, którą tak łatwo mógł nabyć; nareście jeden po cichu szepnął:
— Gdybym to ja był na waszmości miejscu, pojechałbym niezawodnie.
— I ja! rzekł drugi z innej strony.
Miał ochotę odpowiedzieć im mistrz jak Aleksander Wielki, ale po chwili namysłu zawołał, podnosząc się:
— Bawcież się tu u mnie moi mili, a ja pojadę. Pan Mateusz zajmie miejsce gospodarza; otwarte piwnice — jedzcie i pijcie zdrowi; wychylcie tylko puhar odjezdnego i pomyślnych skutków podróży. To mó-