wiąc podniósł kielich za zdrowie gości i pożegnawszy ich odszedł. Rozkazał zaprządz parę koni do lekkiej niemieckiej kolasy, wziął z sobą czterech sług konnych w bogatej barwie, aby wojewodzińskim zamożność swoją pokazać, kazał zapalić dwie pochodnie i śpiesznie wyjechał.
Całą noc otulony płaszczem, dumając, prowadzony przez sługę, dążył do wioski pana wojewody, oddalonej o kilka mil złej drogi od Krakowa.
Kto nie wie jak się to duma, mając niebo pogodne i gwiazdy nad sobą, ten nie pojmie, co było roskosznego w tej nocnej podróży. Nad rankiem już stanęli u celu, ale zapłakana służba w bramie podwórca znać dała, że wojewoda już żyć przestał. — Mistrz ohciał zaraz wracać, zaproszono go jednak do zamku i krewni zmarłego przyjęli uczciwie; nawet mu obiecanych pięćset florenów wyliczyli, lecz Twardowski ich nie przyjął.
Zdziwiło to krewnych, którzy po sławnym lekarzu nie spodziewali się takiej bezinteresowności. Pamiętano jeszcze sławnej pamięci Laskarisa — Balińskiego, który na ubogich i bogatych nakładał takie podatki, i tak sobie płacił suto, wprzód jeszcze niżeli za próg domu ruszył.
— Wojewoda umarł, rzekł Twardowski — nic tu już po mnie, raczcie ugościć sług moich i dajcie mi spocząć — to całą nagrodą będzie za odbytą podróż i przerwaną biesiadę. Więcej przyjąć sumienie mi nie dozwala!
Chodziło mu o sławę! Dobrze sobie radził.
— Lecz prawda-li że wojewoda umarł? rzekł po chwili namysłu.
— Ach! aż nadto prawda, na nasze nieszczęście, odpowiedział płaczący w kącie wojewody bratanek, któremu on za życia wiele świadczył, a nic nie zapisał.
— Gdzież ciało jego? spytał mistrz obojętnie.
— Stoi już na katafalku! odpowiedział znowu, ocierając oczy, bratanek.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.