Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.
Jako szatan radził Twardowskiemu w jego miłości.


Poczęły się od tego pierwszego poznania coraz widoczniejsze miłostki, z któremi się obie strony nie kryły. Mistrz nawet biegał do kościołów, aby ją częściej widywać, chociaż ile razy chciał, widywał ją w domu; uczęszczał także na przechadzki i całkiem prawie swój czas tej miłości poświęcił. Każdy dzień zbliżał ich i poufalił z sobą. Dziwił się tylko mistrz sobie, znając nieco lepiej kobiety, czem się to działo, iż panna Agnieszka, o której życzliwości dla siebie nie mógł wątpić, tak go onieśmielała, iż dotąd o miłości wyraźnie słowa jej wyrzec nie śmiał. Ale cóż tu by były znaczyły słowa, przy tak jawnie już zaloty wykrywających czynnościach?
Panna Agnieszka zaś, nie tylko że nie była umyślnym powodem tej nieśmiałości mistrza, lecz sama niecierpliwie oczekiwała oświadczeń, a często nawet wyprowadzać go na nie próbowała. Mistrz zaś czy to z nieśmiałości jakiejś dziwacznej, choć gorzał miłością, czy z jakiej rachuby — nie wiem — zwlekał stanowcze słowo.
Odbywała się w nim niepojęta walka.
Z jednej strony stawał do boju szatan ze swojem natchnieniem, z drugiej miłość — uczucie zawsze mniej więcej szlachetne i prawe. Walka toczyła się o to, czyli mistrz miał się żenić, czy tylko kochać? czy panna Agnieszka miała być jego żoną czy tylko kochanką?
Łatwo każdy pojmie, że gorącej miłości niedość było przemijającego tytułu kochanka. Zdawało się mistrzowi (jak się to wszystkim w takim przypadku