Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

ożenić — ona inaczej, ręczę, nie zechce być moją i nie będzie.
— Hm! rzekł djabeł po namyśle. Trudna z wami rada. Bierzcie przynajmniej gdzie ślub w lesie, w pustelniczej chacie, albo w jakiej na rozdrożu opustoszałej kaplicy. Ja się już dla was za księdza przestroję; ty będziesz mógł powiedzieć, żeś mnie tam wezwał z klasztoru od św. Bernardyna.
Twardowski zamilkł, nic na to nie odpowiedział, spojrzał na djabła i spuścił oczy, djabeł mówił dalej nie zmięszany.
— Nie wszystkoż ci to jedno?
— Oszukiwać!
— Miłość uczyniła cię mistrzu do zbytku trwożliwym. Dość na tem, że ślub będzie wedle formy, a gdy zechcesz ją potem porzucić.
— Porzucić! ja ją porzucić! zakrzyknął Twardowski wielkim głosem.
— No, no! nie krzycz tak bardzo i nie dziwuj się mojemu śmiałemu przypuszczeniu — powiesz jej potem, że djabeł ślub dawał. No — i kiedyż ją wykradniesz?
— Powoli, powoli! odpowiedział mistrz, jeszcze z nią o tem ani słowa nie mówiłem, ani słowa nawet że ją kocham.
— Zda mi się, że już chyba nie powiesz, jeśliś tego dotąd nie uczynił, rzekł djabeł — ale możesz się obejść bez słów, jeśli cię one tyle kosztują. Można pismo posłać. Nadewszystko, dodał życzliwy doradzca, szafuj bez końca obietnicami zapisów, pieniędzy i t. d. — To nigdy nie szkodzi z temi ziemskiemi aniołami. Potrzebują one złocić sobie skrzydełka, żeby się wydawały piękniejsze, a nie ma pozłoty gdzie nie ma złota.