spoliciej do sąsiadów, wyrobiwszy sobie list pod pieczęcią. Tłoczyli się oni do Węgier, pod wielkim strachem (jak powiadali) przebywając napełnione hultajami Bieszczady; do Siedmigrodzkiej ziemi, do Wołoch; szli zdrowsi nieraz do Kozaków i tam przystawali, inni do Szląska, do Moraw. Niektórzy przy żebraninie trudnili się też przeprowadzaniem koni kradzionych, należąc do cygańskiej ligi, częstokroć nawet mniej świadome ich kupy wiodąc po kraju ubocznemi gdy tego było potrzeba manowcami.
Stykali się oni nieraz z możniejszą klasą, której byli potrzebni, do przenoszenia tajemnych korespondencyj, do szpiegowania wojsk, osób i t. p. Tak jeden z nich w XV wieku, przenosząc listy od Zygmunta cesarza do Krzyżaków, zmarł w drodze i tajemnica się wydała, inni (bo było ich więcej) umknęli. Tak książe Siemion Słucki przekradał się przez dobrze strzeżone bramy Lwowa do przyrzeczonej sobie księżniczki Halszki Ostrogskiej. Tu napomkniem o zwyczaju trzymania do chrztu dzieci możnych przez dziadów, aby się hodowały.[1]
Najpoetyczniejszą postacią u nas byli żebracy ślepi, dudarze i gęślarze, chodzący po wsiach i dworach z pieśniami narodowemi ludu i nabożnemi. Powiadają że zyskowna ta żebranina tak dalece była dobrym chlebem, iż zwykle syn po ojcu gęśle dziedziczył, a z nią ślepotę, umyślnie w dzieciństwie zrobioną.
Najrozwiąźlejsza klasa włóczących się dziadów miała służący jej, mianowicie do porozumień we względzie kradzieży, oddzielny i właściwy swój język, o którym wspominają dawni pisarze nasi, że nim rozmawiali niezrozumiani od nikogo. Był to język ich rzemiosła, który, jak język flisów, jak język myśliwych, miał i swoje własne wyrazy (poczęści) i więcej jeszcze składał się z pospolitych, którym nadawano dziwne znaczenie.
Z tego cośmy tu już napisali, łatwo poznać, jak że-
- ↑ J. Żochowski.