Jaka była odpowiedź panny Agnieszki.
Niecierpliwie mistrz powrotu Kachny wyglądał, ale tego dnia nie przyszła. Nazajutrz dopiero po cichu, niby pacierze klepiąc, wcisnęła się na wschody, a tak tam krzycząc pasowała się z broniącą jej przystępu czeladzią, że głos usłyszawszy mistrz, wybiegł sam z komnaty. Ona jęła dopiero sługi łajać, a mrugać na mistrza, aby ich porozpędzał.
Skinął Twardowski — ustąpili. Dopiero kiwając głową i wlepiwszy w niego szare oczy zaczerwienione, rozwinęła płachtę brudną, z której wydobyła zwinięte pismo.
Porwał je skwapliwie mistrz i z bijącem sercem czytał.
Zgadnijcie co w niem było.
Agnieszka przyjmowała podany projekt, ale pod przysięgą ze strony mistrza, że zaraz ślub wezmą. Kto by był sądził z pisma mógłby sądzić, że miłość tego cudu u dumnej dziewki dokazała. Nie tak jednak cale było! Sercu jej dogadzały bogactwa narzeczonego i jego wielka sława.
Nie posiadając się z radości, Twardowski jakby oszaały, rzucił starej Kachnie kiesę z pieniędzmi. Porwała ją chciwie baba z iskrzącemi oczyma, ale chowając go pod suknią i fartuchem do skórzanych kieszeni, te jeszcze słowa powiedziała:
— Szczęść że wam Panie Boże! boście warci szczęścia, i umiecie biednemu ciężką pracę nagrodzić, nie tak jak drugi, co jeszcze nałaje i nawymyśla, żeby mu mniej dać uszło. Ale bez uroku (i tu splunęła) choć wasza bardzo piękna, teraz ja się jej przypatrzy-