Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

w stule, czekał państwa młodych. Twardowski zeskoczył z konia i wprowadził do kaplicy pannę Agnieszkę.
To miejsce nie szczególniej było na obrzęd ślubowin wybrane. Opuszczona dawno, smutna, czarna, zrujnowana kaplica. Mury jej przesiękłe były wilgocią, okna potrzaskane od wiatrów i burzy, pełno gratów walało się na podłodze, ławki były połamane, obrazy podarte szmatami wisiały na ścianach, gdzieniegdzie goździem przytrzymane.
Ołtarz brudny ledwie obrus okrywał, a w dwóch drewnianych okapanych lichtarzach paliły się dwie świece, których długie knoty oznajmywały jak długo czekano na nowożeńców. Nie można było wchodząc w te miejsce, oprzeć się mimowolnemu smutkowi, jakim przejmowało to opustoszenie, ta śmierć wszystkiego. Na dobitkę jeszcze, zdarty i okapany woskiem całun z białym krzyżem, rozesłany był na stopniach ołtarza, zamiast kobierca. Uderzyło to mistrza, uderzyło pannę Agnieszkę, ale on nie wierzył w żadne wróżby, ona nadto się śpieszyła do ślubu upragnionego, żeby się taką fraszką wstrzymać dała.
Zaledwie stanęli u ołtarza, rozpoczął się ślub z taką szybkością, że odpowiedzi ledwie za zapytaniami zdążyć mogły. Zamiana pierścieni, związanie rąk stułą, wszystko to splątało się jak we śnie. — Chwila — i już znowu Twardowski unosząc na ręku żonę, siadał do kolasy, a konia swego oddawszy słudze, pędził z nią nazad do Krakowa. Piękna Agnieszka, uwinięta szerokiem futrem, śmiała się i wesoło wyglądając rychło-li przybędą do miasta, odpowiadała śmiało i swobodnie, bez żadnej oznaki wewnętrznego poruszenia, na pełne gorących żądz zaczepki męża. Już miało świtać, gdy w mgle dymów porannych ukazały się wieże Krakowa. Wkrótce woźnica jechał już uliczkami przedmieść, a właśnie wśród powszechnej ciszy dzwoniono na Jutrznią, gdy powóz zastanowił się u wrót kamienicy mistrza.
Te były otwarte; ciżba sług stała czekając rozsypana wzdłuż sieni, wschodów, na ulicy. Dopalały się światła oczekiwaniem całonocnem strawione. — Pil-